Kilka dni temu pożegnaliśmy się z cudownym noclegiem na sztucznej wyspie pośród wód Titicaca, ale zdecydowanie nie żegnaliśmy jeszcze z samym jeziorem. Jest ogromne i współdzielą go dwa kraje: Peru i Boliwia. Dlatego, po zobaczeniu peruwiańskiej części Titicaca, wybraliśmy się zobaczyć tę drugą, od czego rozpoczęliśmy kilkudniowy pobyt w Boliwii, czyli trzeci etap naszej wyprawy. Ale zanim… trzeba było pokonać granicę. A potem przepłynąć fragment jeziora. A po wszystkim odwiedzić boliwijski szpital. Działo się!

 

Granica Peru i Boliwii

W teorii granica peruwiańsko-boliwijska jest zupełnie typowa. Pokazujesz paszport po jednej stronie, potem po drugiej i już. W praktyce to jednak ciekawe doświadczenie… Najpierw Peru. Podjechaliśmy naszym peruwiańskim autokarem, musieliśmy wyciągnąć z niego wszystkie walizki, a następnie iść z nimi pod budynek straży granicznej. W jego okolicy zostawiliśmy walizki i z paszportami poszliśmy na błyskawiczną rozmowę z pogranicznikami. Wszystko przebiegło błyskawicznie.

Granica Peru i Boliwii

Peruwiańska strona granicy

Następnie z bagażami trzeba było przejść jakieś 100-200 metrów drogą, która przebiegała przez granicę. I tu pierwsza niespodzianka – obok oficjalnych tablic z informacjami i powitaniami stała ogromna reklama peruwiańskiego piwa. Oczywiście, nie mamy nic przeciwko, ale trudno było się tego spodziewać 🙂 Po drodze jeszcze sklepikarze, owce, psy…

Boliwia. I tutaj zaczęły się schody. W wyobrażeniu chyba większości turystów Boliwia na tle Peru jest krajem nieco mniej rozwiniętym, uboższym, bardziej „zacofanym” – przepraszam za takie określenie. My staraliśmy się tak nie myśleć, ale cóż, pierwsze chwile w tym kraju nie dodawały powodów do pozytywnego myślenia.

Ponownie ustawiliśmy się w kolejce do budynku straży granicznej, tym razem boliwijskiej. Wszyscy gotowi na kontrolę paszportów… Oznajmiono nam, że nagle pojawiła się niespodziewana awaria systemu i nie ma możliwości wgrania do niego skanów naszych paszportów. Dlatego wszystkich poproszono o przygotowanie kopii paszportu (tak, z pewnością każdy turysta ma taką ze sobą…). Na szczęście, również niespodziewanie tuż obok budynku straży znajdował się sklepik, w którym można było wykonać… ksero paszportu. Oczywiście płatne. Jeśli nie miałeś jeszcze boliwijskiej gotówki, bo to przecież dopiero pierwsze sekundy w kraju – żaden problem, pan chętnie służył też za jednoosobowy, niewiadomo na ile legalny kantor. Tak więc biznes się kręci.

Xero, kantor, sklep i toalety w jednym


Co więcej, po kontroli po prostu życzono nam udanych wakacji, nic więcej. Dopiero w busie przewodnik zapytał czy dostaliśmy kody QR z linkiem do strony, gdzie musimy się zarejestrować aby nie dostać kary przy wyjeździe. Pomijam już fakt, że strona jest skonstruowana w tak niejasny sposób, aby wypełnić formularz źle lub nie wypełnić go w ogóle i… zapłacić przy wyjeździe. Tak więc przykro to mówić, ale kontrast w nastawieniu do turysty między Peru a Boliwią jest ogromny. Przekonywaliśmy się też zresztą w kolejnych dniach, kiedy często chciano nas na coś naciągnąć, raz zresztą z powodzeniem…

ALE TO NIE KONIEC!

Z powodu braku mostów, po mniej więcej godzinie drogi musieliśmy opuścić autokar i wejść na pokład małej łodzi, przekraczającej jezioro Titicaca. Ciekawostką jest fakt, że nasz autokar płynął niemal równolegle do nas, ale na oddzielnej barce. To akurat było fajne przeżycie 🙂

przesuń

 

Etap 3 podróży: Boliwia

Po przekroczeniu granicy i zobaczeniu kurortu Copacabana, ruszyliśmy do La Paz – jednej z dwóch stolic Boliwii. To najwyżej położona stolica na świecie, otoczona przez gęsto zamieszkałe wzgórza. Marta dzielnie radziła sobie z wysokością, ale mnie niestety wykończyła. Przez trudności z oddychaniem zwiedzanie było strasznie uciążliwe i e sumie zakończyliśmy je już wczesnym popołudniem, by leczyć się (mnie) przysmakami, które Marta kupiła na targu czarownic. To najpopularniejsze targowisko w La Pez, pełne pamiątek, ale też najróżniejszych, naturalnych produktów i mikstur, mających podobno cudowne działanie. Do najsłynniejszch produktów, podobno magicznych, które można tu kupić należą… płody lam. Nie pokażemy tu ich zdjęć, bo mogą przerażać, ale tak… widzieliśmy ich wiele.

La Paz, przy całym swoim tradycyjnym, latynoskim zgiełku, jest bardzo nowoczesne. Największe wrażenie zrobił na nas system komunikacji miejskiej, na który składa się 10 linii podwieszanych gondoli, wędrujących wysoko nad dachami budynków. Zbudowano go w zaledwie kilka lat, miko wielu przeszkód. Dziś jest najwyższym i największym tego typu systemem świata, a równocześnie świetną atrakcją turystyczną.

przesuń

 

Wizyta w boliwijskim szpitalu

Brzmi groźnie, ale takie nie jest! Chociaż przygoda… niezapomniana. Dużo czyta się o chorobie wysokościowej, a jednak z tylu głowy jest takie przeświadczenie, że przecież to nie Himalaje. Nic złego się nie przytrafi. W rzeczywistości jednak organizmowi nie robi wielkiej różnicy, czy pojawi się na wysokości 4000 metrów, czy 6000 metrów… bez aklimatyzacji i tak będzie cierpiał, bo z powietrza nie będzie w stanie pobrać tyle tlenu, ile pobiera na przykład w Polsce. Złota rada na zwiedzanie Peru i Boliwii: dużo wody, napary z koki i przynajmniej doba lub dwie odpoczynku. U nas też z jednej strony były solidne przygotowania przed wyjazdem, ale już na miejscu trochę zabrakło czasu na odpoczynek i odpowiednią aklimatyzację… od razu wspinaczka, od razu zwiedzanie…

 

przesuń

 

Od dłuższego czasu czuliśmy się słabo, ale dawaliśmy radę. Aż nagle wieczorem w La Paz, po kilku dniach mój (Łukasza) organizm się zbuntował. Przyszło płytkie i szybkie oddychanie, ból klatki piersiowej, problem z zaśnięciem, krew w nosie. Raczej nic poważnego, bo to typowe, choć już dość ostre objawy tej choroby, ale stwierdziliśmy, że skoro brakuje nam czasu na wyleżenie tego, a mamy przecież ubezpieczenie turystyczne, to skorzystamy z niego. I tak, dobę później, znalazłem się na dwie godziny w boliwijskim szpitalu. Na szczęście nie przesunęło nam to żadnych planów zwiedzania. Przemiłe panie mnie dotleniły, poobserwowały, podały odpowiednie leki i ruszyliśmy dalej.  Podsumowując, do grona pacjentów w stanie krytycznym zdecydowanie się nie zaliczałem, a całe przedsięwzięcie było może trochę przesadną ostrożnością, ale po wizycie czułem się lepiej, poziom tlenu zwiększył się o 10 punktów na skali, a całość okazała się przygodą, której z pewnością nie zapomnimy. Po wszystkim jeszcze zjedliśmy tradycyjną potrawę Piquemacho, więc nagroda dla dzielnego pacjenta też była!

 

Etap 4 podróży: Cusco

Po spędzeniu doby w La Paz, ruszyliśmy do Cusco. Przez Copacabanę, gdzie odwiedziłem wspomniany szpital, ponownie odbywając też rejsie przez jezioro i ponownie – granicę obu państw. Droga do Cusco była długa, bo trwała w sumie prawie 24 godziny. Podróż niezmiennie na wysokości grubo ponad 3500 metrów… Ale najwyższe etapy wycieczki są już za nami, więc zdrowotnie organizm teraz odpoczywa.

Plan na spędzanie czasu w Cusco, przepięknym mieście, będącym niegdyś stolicą państwa Inków, to zwiedzanie lokalnych zabytków, zakupy i kilka dalszych wycieczek. Pierwszą będzie słynne Machu Picchu. Choć zaraz po przyjeździe, poranek rozpoczęliśmy od śniadania z cudownym widokiem, na główny plac miasta, krótkiego spaceru i Muzeum Sztuki Prekolumbijskiej. Następnie, nauczeni doświadczeniem, kilka godzin odpoczynku 🙂 Za chwilę ruszamy na obiad i zakupy.

przesuń

 

Autorzy:Łukasz

Komentarze

Dodaj komentarz