Tym razem nie będzie informacji praktycznych. Żadnych zaproszeń na spotkania ze mną też nie. Bo mamy wakacje.

Idąc zupełnie pustym chodnikiem przez z roku na rok coraz bardziej opustoszałe miasteczko, z którego pochodzę rozmyślam o podróżach, lotniskach, przesiadkach, coraz to nowszych miastach i coraz to starszych parkach narodowych. Sporo tego jak na 20-minutowy spacer, ale dobra, kalifornijska muzyka daje odpowiedniego kopa mym myślom, więc może uda się zdążyć.

W momencie, gdy to piszę sporo z Was nieświadomie zbliża się do drastycznego momentu pobudki przez znienawidzony dźwięk komórkowego alarmu. Ale cóż… Nikt nie mówił, że Ameryka oznacza regularne wysypianie się. Zresztą, mój błąd – niepotrzebnie zwracam się do uczestników Camp / Resort Leaders. Oni mają co robić: praca, planowanie podróży, podróż i tak w kółko. Nigdy nie ma czasu na jego marnowanie. Zwłaszcza na czytanie bloga kogoś, kto pisze o tym jak jest w Stanach. Po co, skoro samemu czuje się je w każdym momencie zapełnionego emocjami dnia?

Jestem w połowie trasy, a nie doszedłem do sedna. Za długi wstęp… no nic, praktyka czyni mistrza… czyli jeszcze muszę rozeznanie w czasoprzestrzeni przećwiczyć. A teraz sedno. Dla ilu z Was podróże to strata czasu i pieniędzy…? Bo podsumowując koszt wszystkich wypraw działanie daje wynik równowartości nowego samochodu przeciętnej klasy (licząc Martę + mnie). Praca po 22h na dobę przy nalewaniu piwa (na trzeźwo….) nie jest przyjemna. Kosztują te podróże.

Ale warto. Chyba nigdy nie uzbieram na samochód… 🙂

Brakło czasu na czytanie tego, co napisałem. Sory za wszelkie błędy.
Kto może – pozdrówcie Amerykę.

PS.: Zdjęcie to zrzut wygaszacza ekranu 🙂

Autorzy:Łukasz

Komentarze

Dodaj komentarz