Lista niedorzeczności, jaka dziś miała miejsce jest długa. Ale spróbuję ją skrócić.

Wracam z wyjazdu firmowego w Szwecji. Zaczęło się w OK. Rano śniadanie w Gothenburgu, chodzenie po mieście – fajnie. Transfer na lotnisko w porządku. Samo lotnisko w Szwecji – też.

Aż mój odlot AirBerlin zaczął się spóźniać. No trudno, zdarza się. Kolejne minuty lecą… a obsługa nic nie wie… Nagle przychodzi pilot samolotu i z pełnym wstydu wyrazem twarzy mówi, że nigdzie nie polecimy. Przyczyna… Awaria samolotu? Nie. Pogoda? Nie! No to o co chodzi…? O to, że upadające AirBerlin zalega z płatnościami za usługi lotniska i te postanowiło uziemić maszynę na ziemi aż na ich konto nie wpłyną wszystkie należności. Super, super, super.

Minęła minuta, kwadrans, godzina, jeszcze kolejna i wreszcie płatności uregulowano. Wsadzono nas do autobusu pod samolot, ale z odlotu nici, bo wielce jakieś ustalenia z pilotem. Chwilę to jeszcze trwało… Lot oczywiście poza „przepraszamy” bez żadnych posiłków, nawet wody za tyle czekania nie dostaliśmy. Po wylądowaniu w zapyziałym Berlinie (lotnisko TXL) kolejka do punktu informacji jak za jeansami kilkadziesiąt lat temu, bo wszystkim zdążyły poodlatywać samoloty. Nam też. Postawili dosłownie jednego pracownika do przebukowania biletów dla kilkuset oczekujących, zmęczonych i głodnych po całym dniu czekania. Naprawdę, kryzys kryzysem, ale czy ktoś na tym lotnisku ma rozum?

W końcu udało się zamienić bilet. Po kilku godzinach oczekiwania już chcemy wchodzić na pokład. Problem w tym, że nasz samolot został przekierowany i wylądował nie na tym lotnisku, co trzeba. Oczywiście, powodu nie podano. Po dłuższej chwili okazało się, że niespodzianka: na lotnisku jest bomba. Z czasów wojny. I akurat dzisiaj, po 70 latach udało się na nią natrafić.

Oczywiście wody nadal zero, jedzenia zero, noclegu już całkiem. „Bo AirBerlin nie współpracuje z żadnym dostarczycielem”. Złota rada kobiety, która miała nam „we wszystkim pomóc” – wylot jutro o 8 lub 13, nocleg załatwcie sobie sami. Gdy chcieliśmy wykonać telefon, by dopytać osoby decyzyjne naszej firmy w Polsce czy wyrażają finansowo zgodę na takie rozwiązanie – wezwano ochronę, bo „blokujemy innych”.

Wracamy Polskim Busem. 20 godzin zamiast 4… to jeden z najbardziej niedorzecznych dni w moim życiu.

Autorzy: Marta i Łukasz

Komentarze

Dodaj komentarz