Seul to ogromne miasto
„Seul to ogromne miasto” – przekonywało nas wiele osób. Spędzając dwa pierwsze dni w samym centrum, nie bardzo potrafiliśmy sobie to wyobrazić, bo wszystkie atrakcje znajdowały się w wygodnej dla nas do przejścia odległości. Dziś jednak wyruszyliśmy za rzekę, do Gangnam.
Przejazd metrem się dłużył, choć według mapy, w skali miasta, wcale nie pokonaliśmy wielkiej odległości. To pokazuje ogrom tej metropolii. Wreszcie dotarliśmy do celu. W dzielnicy, słynnej za sprawą rekordowo popularnej piosenki, atrakcją jest m.in. pomnik Gangnam Style. Zdjęcie na jego tle zaliczone. Poza tym Gangnam to mieszanka nowoczesnych, wysokich biurowców, niezliczonych (często kiczowatych) centrów handlowych i wąskich, bezchodnikowych uliczek, pełnych niewielkich sklepików i różnorodnych restauracji. Zupełny kontrast. Piękny klimat, młodzieżowy, podróżniczy, który absolutnie nas zaskoczył i oczarował! 🙂
Koreański obiad. Najlepszy grill na świecie.
W Gangnam zjedliśmy też nasz uroczysty, rocznicowy obiad, o którym Marta całkiem sporo się naczytała. W Korei popularne są restauracje z indywidualnymi grillami. Siadamy przy stoliku, pośrodku którego znajduje się płyta grzewcza (lub grill, w bardziej tradycyjnej formie). Zamawiamy wybrany rodzaj surowego mięsa lub owoców morza i… grillujemy, po prostu. Wydaje się troszkę banalne, prawda? Nic bardziej mylnego! Do tego typu potraw używa się bardzo wysokiej jakości mięsa, w ogóle nie przyprawionego, by zachować pełnię smaku. Cienko krojone kawałki grilluje się po kolei, w drobnych porcjach. Następnie kolejne, jeden po drugim, bez pośpiechu – robi się z tego nie lada ceremonia! Nie jest to więc typowy polski lub amerykański grill, a coś naprawdę niezwykłego, w dodatku naprawdę wysoko jakościowego. My wybraliśmy wołowinę i boczek. Standardowo, w cenie otrzymaliśmy przystawki, wodę, a dodatkowo poprosiliśmy jeszcze o lokalne piwo. Super pomysł na wspólny obiad. Sporo frajdy, a smak po prostu przegenialny. Jeden ze smaczniejszych obiadów w życiu! Good job, Marta! 🙂
Po Gangdam udzieliliśmy wywiadu koreańskiej telewizji, podobno dla jednego z najpopularniejszych programów TV (selfie z ekipą zrobione – pokażemy na dole wpisu). Pytano nas o seulską nowość – wielkie parasole na chodnikach, dające cień przed przejściami dla pieszych. Widząc, że pochodzimy z innego kraju, dziennikarz chciał wiedzieć, czy spotkaliśmy się z czymś takim po raz pierwszy. Odpowiadaliśmy czy podobne rozwiązania widzieliśmy gdzieś w Polsce lub na świecie. Musimy chyba na zmianę śledzić wszystkie koreańskie stacje, żeby to gdzieś wyłapać i nagrać, to świetna pamiątka! 🙂
Przewodnik po Seulu
Najsłynniejszy punkt widokowy w Seulu
Następnie przeszliśmy pieszo na wysoką wieżę N Seoul Tower. Strasznie to daleko, a wzgórze, na którego szczycie stoi wieża, jest potężne… ale daliśmy szczęśliwie radę. W niższych partiach wzgórza znajduje się ogromny park, ogólnodostępny, otwarty chyba całodobowo. Jest ślicznie zaaranżowany i naprawdę zadbany, a w wyższych partiach zamienia się po prostu w gęsty las o stromym stoku, ze skałkami, wystającymi konarami drzew i szumiącymi strumykami. Poziom trudności szlaku porównałbym do typowo turystycznych tras w Tatrach. Taki seulski Giewont, może trochę łatwiejszy. Niemniej jednak znajduje się w centrum metropolii, co jest dość nietypowe i na swój sposób dodatkowo urozmaica wspinaczkę.
Na szczycie „Giewontu”, zamiast krzyża, znajduje się potężna wieża widokowa. Już w trakcie wędrówki widok na położone gdzieś daleko na dole miasto oszałamiał. Z kolei po pokonaniu windą kolejnych 230 metrów… „wow”! Zwykle miejskie tarasy widokowe znajdują się na dachach drapaczy chmur (Warszawa, Frankfurt, Nowy Jork…), a tutaj taki drapacz chmur dodatkowo znajduje się na szczycie naprawdę wysokiej góry, pośrodku miasta (dosłownie, tak twierdzą znaki informacyjne). Wszystko to trudno opisać słowami. Chociaż mówiąc szczerze, mnie ten widok nie potrafił w pełni zachwycić. Kilka razy mówiłem Marcie, że dachy innych wieżowców i całe miasto są tak niewiarygodnie nisko, że wyglądają, jakbym patrzył na widokówkę, albo robił zdjęcie zza okna samolotu. Kiedy jednak na spokojnie myślę, że na żywo widzieliśmy taki pejzaż… to jestem szczęśliwy. 🙂
Koreańskie osiedla
Wracając, musieliśmy minąć chyba jakiś drogowskaz, bo zamiast w stronę mieszkania i ogólnie – centrum, zeszliśmy po drugiej stronie góry. Kolejne półtorej godziny zeszło nam na nadrabianie trasy i okrążanie niemal całego wzgórza, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Skręciliśmy w jakieś strome osiedla, zupełnie nieturystyczne, momentami wręcz ciemne i głuche. Poznaliśmy Seul z zupełnie innej strony. Cały czas czuliśmy się w miarę bezpiecznie, mimo ogólnej niepewności tego, co czeka nas za kilkoma zakrętami. Nie spotkaliśmy żadnych ciemnych typów. Zamiast nich raczej uśmiechniętych nastolatków i starszych ludzi z zakupami, trochę zdziwionych naszą wizytą na ich osiedlach. Był też lokalny (nieturystyczny) targ, na którym trochę poczuliśmy klimat Meksyku w azjatyckim wydaniu. Kupiliśmy na nim koreańskie łakocie, a wcześniej, w koreańskiej odmianie Żabki – piwo Max, które tak bardzo zasmakowało nam dzień wcześniej.
Jutro wracamy, wylot przed południem. Pamiątki kupione, koreańska kuchnia poznana, wiele świetnych miejsc odwiedzonych. Było wspaniale! Wielu dzielnic jeszcze nie widzieliśmy, więc musimy jeszcze kiedyś wrócić i nadrobić zaległości…
Więcej zdjęć z tego dnia:
Więcej wpisów z Seulu: