To był intensywny weekend… Bardzo intensywny. Połączenie włoskiego upału i dziesiątek tysięcy kroków, jakie razem z Martą pokonaliśmy w ostatnich dniach, wyraźnie dał się we znaki. Ale było warto. Za nami jeden z najfajniejszych city-breaków! Do Bolonii przylecieliśmy z przygodami, bo przez szalejące nad Polską burze nasz lot opóźnił się o kilka godzin, przez co we Włoszech lądowaliśmy dopiero około 1:30 w nocy. Nie było już mowy o komunikacji miejskiej, ale bez problemu znaleźliśmy taksówkę, a kierowca okazał się rewelacyjny. Nie dość, że pędził skrótami jak szalony, to jeszcze z braku drobnych do wydania, obniżył nam cenę przejazdu do równego €15. Początek więc z przygodami, ale super!

 

Dzień 1 – Bolonia

Ranek zaczęliśmy od solidnej kawy. Była pyszna. Następnie stare miasto. Centrum Bolonii jest bardzo nietypowe, bo to mieszanina klimatycznych ulic i pięknych zabytków z gwarem niekoniecznie turystycznym, lecz typowym dla dużych miast. Tak więc charakter Bolonii jest trochę romantyczny, a trochę wielkomiejski. Na pewno nie sposób określić go jednoznacznie, jak ma to miejsce chociażby w przypadku spokojnego centrum Bari. O konkretnych atrakcjach Bolonii na pewno napiszemy jeszcze oddzielny artykuł, bo zasługują na szczegółowe przedstawienie. 

W centrum odwiedziliśmy główny plac miasta, weszliśmy na jeden z tarasów widokowych, zobaczyliśmy symbol miasta – dwie gigantyczne wieże z początku dwunastego wieku (dawniej Bolonia miała około 100 takich!), Uniwersytet Boloński, gdzie studiował Mikołaj Kopernik, a na koniec – „Małą Wenecję”. Tam zjedliśmy FENOMENALNY makaron. Wybór Marty padł na lasagne z zielonego (szpinakowego) makaronu, a mój – na Tagliatelle al ragu, czyli z pysznym mięsem. Przeczytaj więcej w naszym Przewodniku po Bolonii!

przesuń

 

Dzień 2 – Modena

Co to był za dzień! Trochę odespaliśmy zmęczenie i o 8:00 znaleźliśmy się na Dworcu Centralnym w Bolonii. Tam dorwaliśmy dwa panini z lokalną mortadelą na wynos i weszliśmy na pokład pociągu do Modeny. W ten sposób tanio, szybko, punktualnie i wygodnie dotarliśmy na miejsce – pociągi we Włoszech działają perfekcyjnie! 

Po espresso z Nutellą na dnie, które udało się kupić na dworcu, wyjechaliśmy poza miasto, aby zobaczyć dom Luciano Pavarottiego. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to będzie miejsce, które z całego wyjazdu spodoba się nam najbardziej. Muzeum było cudowne, autentyczne, nieprzesadnie komercyjne. Zachwyciło nas też samo otoczenie, bo dom otaczają pola, wszechobecny spokój, wąskie dróżki… Postanowiliśmy się nimi przejść i do Modeny wrócić pieszo. To tylko nieco ponad godzina spaceru, a widoki i atmosfera wynagradzają zmęczenie. Po drodze zrobiliśmy sobie nawet piknik! Przeczytaj więcej w naszym Przewodniku po Modenie!

Dom Pavarottiego Modena

 

Po przyjściu do Modeny byliśmy wykończeni upałem, co niejako zmusiło nas do rozpoczęcia poznawania miasta od bliskiego spotkania z chłodnymi napojami, pod postacią soków, campari i aperola 🙂 Szybko zorientowaliśmy się, że mamy do czynienia z miastem innym niż Bolonia. Modena, choć też spora, jest znacznie mniej wielkomiejska i, mówiąc szczerze, już od pierwszych chwil przypadła nam do gustu nieco bardziej. O niej również na sto procent powstanie film i artykuł!

przesuń

O 16:30 odwiedziliśmy jeszcze nowoczesne muzeum Ferrari, symbolizujące motoryzacyjną historię regionu. W Modenie zaliczyliśmy też nie lada przygodę, bo z powodu święta wiele restauracji było zamkniętych. Wreszcie po chyba piątej próbie udało się znaleźć w internecie miejsce, które miało dobre opinie, niewysokie ceny, a przede wszystkim, które zastaliśmy otwarte. Był to przedziwny lokal, prowadzony przez temperamentną, głośną Włoszkę, która za nic w świecie nie potrafiła pojąć, że nasza zdolność komunikacji po włosku ogranicza się tylko do kilku podstawowych słów. Mimo to postanowiła nie przynosić nam menu, a tylko informowała, jakie danie mam przygotuje… Wyszło więc inaczej niż planowaliśmy, ale na szczęście całość, choć ciężka, była przepyszna. Nigdy nie byliśmy w tak specyficznej restauracji.

Późnym wieczorem przeszliśmy się jeszcze po centrum Bolonii. Wtedy jej atmosfera zmieniła się nie do poznania, bo miejsce samochodów dostawczych, autobusów i skuterów zajęli sami mieszkańcy i turyści, przesiadujący w klimatycznych lokalach lub właśnie do nich zmierzający. Było pięknie.

 

Dzień 3 – pożegnanie z Włochami

Niestety, nasz wyjazd był krótki. Zbyt krótki! Poprzedniego dnia pokonaliśmy 30 kilometrów, robiąc około 43 tysiące kroków, więc tego po prostu postanowiliśmy się porządnie wyspać. Spaliśmy więc do około dziewiątej! 🙂 Następnie pyszne śniadanko w jednej z kawiarni i niedługi spacer w okolicę Arco Del Meloncello – pięknego wejścia na górę, którą zwieńcza Sanktuarium Madonna di San Luca. Po powrocie do hotelu wymeldowaliśmy się i, już z bagażami, przeszliśmy się do centrum na… tak, jak to we Włoszech, pyszne, niekoniecznie bezalkoholowe napoje i super pyszną pizzę na wynos – Pizza Casa. Wcześniej polecał nam ją brat z żoną, teraz zdecydowanie polecamy ją i my!

 

Takie były nasze trzy dni we Włoszech. Dwa pierwsze intensywne, ostatni nieco bardziej odpoczynkowy. Na pewno dłuuugo będziemy je wspominać. Było super i już nie możemy się doczekać powrotu do Italii!

 

Autorzy:Łukasz

Komentarze

Dodaj komentarz

Array