Aloha!

Ostatni dzień wyprawy na Hawaje to całodzienna przesiadka w Los Angeles, którą postanowiliśmy spożytkować jak najintensywniej. O 6 rano byliśmy już w pełnej gotowości pod drzwiami wypożyczalni samochodów i chwilę później jedliśmy tradycyjnie już legendarne pączki z Randy’s Donuts. Czekoladowe, z kawą, mniam!

Podróż samochodem w głąb pustynnej Kalifornii

Po przemierzeniu 130 kilometrów betonu wyjechaliśmy z megalopolis, zwanego potocznie Los Angeles i przejeżdżając wśród gigantycznych farm wiatrowych, dotarliśmy do Palm Springs – miasteczka niesłychanie turystycznego, z niepojętego wciąż dla mnie powodu. Trzeba jednak przyznać, że urody odmówić mu nie można. Po wielu dziesiątkach mil po kalifornijskich pustyniach, przejechanej Coachelli, dotarliśmy do Bombay Beach. Plan na dzień był prosty: chcieliśmy zobaczyć jakieś mało znane, ukryte skarby gorącej, opustoszałej, pustynnej Kalifornii. Bombay Beach to słynny kurort lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, który następnie zupełnie upadł i zamienił się w miasto duchów. Od kilku lat ponownie zamieszkują go artyści, choć ich wolne od zmartwień dusze nie raczą zadbać o zmianę odstraszającego widoku okolicy. Mieliśmy szczęście porozmawiać chwilę z jednym z tubylców. Fajne przeżycie.

Palm Springs

Centrum Palm Springs

Salvation Maountain – Góra Zbawienia

Najistotniejszym punktem programu była znana wśród hipisów i fanów filmu „Wszystko za życie” Salvation Mountain – pomalowana na kolorowo góra, otoczona dziesiątkami przyczep kempingowych, w których na co dzień egzystują całe rodziny dzieci kwiatów. Niezwykle pozytywnie zauroczyło nas to miejsce, okazując się jedną z najskrytszych i najbardziej oryginalnych atrakcji Kalifornii, w dodatku z fascynującą historią. Trzeba jednak wytrwałości, by odnaleźć ją po przebiciu wielu godzin wśród piaszczystych wzgórz i setek mil surowych pustkowi… w pełni jednak warto (jeśli ktoś lubi takie klimaty).

Wracając, przejechaliśmy przez strome wzgórza lokalnego parku stanowego i niemal skansenowe miasteczko, wciąż funkcjonujące jako istne jabłkowe zagłębie. Na koniec nie mogło zabraknąć burgerów z in-n-out i oto jesteśmy na lotnisku, gotowi do drogi. Super przygoda i niezapomniane wspomnienia.

 

Autorzy: Marta i Łukasz

Komentarze

Dodaj komentarz